Ostatni z trylogii artykułów"Młodych Dzeinnikarzy"
Tłumaczenie z języka niemieckiego.
Niekompletny jak zaniedbane uzębienie.
Görlitz chce wraz z polskim miastem Zgorzelec zostać Europejską Stolicą Kultury 2010. Jednak w Zgorzelcu jest jeszcze wiele do zrobienia, a chęci mało.
Pociąg, polakierowany na szaro i zabłocony, porusza się turkocząc w kierunku Zgorzelca. Gęsty brud na szybach pozwala domyślać się mijanego śnieżnego krajobrazu. Pociąg jest reliktem z minionej, ale wciąż trwającej ery. Nie działa tak, jakby mógł pokonać jeszcze wielokrotnie drogę do Zgorzelca.
Ubieranie i rozbieranie się zajmuje pasażerów, ponieważ ogrzewanie jest albo całkiem podkręcone, albo zupełnie wyłączone, ciągła zmiana temperatur.
Dwóch młodych Polaków z krótko ostrzyżonymi włosami i w spodniach dresowych pije piwo i śmieje się głośno. Po przeciwległej stronie śpi starszy człowiek In postrzępionej zielonej kurtce, z otwartymi ustami, a jego głowa w różowej czapce porusza się symultanicznie do ruchów pociągu. Nieco dalej z przodu siedzi młody student, z zatopionym spojrzeniem w swojej dokumentacji. Stopy, nogi obijają się o siebie, położył na czarnym, brudnym podparciu. Po paru minutach przychodzi mężczyzna w szarym mundurze, stawiając pewne siebie kroki. Gdy widzi studenta, drgają kąciki jego ust, przerywa swój maszerujący spacer i zaczyna z dominującym głosem wmawiać studentowi. Mówi, że młody mężczyzna ma stopy na oparciu siedzenia, a to jest zabronione. To będzie nieco kosztować. Teraz dawałoby się karę. Student powinien swoje papiery pokazać. I zamiast od razu wystawić mandat, pracownik SOK-u chce, żeby student poszedł z nim, do tyłu do jakiegoś pomieszczenia.
Tam wskazuje studentowi z wyczekującym spojrzeniem, bawi się palcem wskazującym swoją pałką i okazuje wyraźnie studentowi, że teraz na pewno wystawi mandat. Dla studenta jest jasne, czego chce pracownik SOK-u. On najchętniej wyjaśniłby sprawę zupełnie inaczej, w łapę. To jest nie do pomyślenia. Oczywiście student nie reaguje na to i pozwala sobie z niezadowoloną miną wystawić mandat. Wraca na swoje miejsce i wznosi wąsko odmierzoną wolność nóg. Krótko po tym są kontrolowane bilety przez podstarzałego konduktora z szarymi, szpakowatymi włosami. Student i dwójka uczniów pokazują swoje legitymacje.
Po jakimś czasie, dokładnie po tym, jak ogrzewanie zostało wyłączone, przychodzi kobieta do wagonu. Nosi niebieski mundur polskich kolei i krzyczy, że chce widzieć bilety, ale szybko. Uczniowie musza bezzwłocznie uszykować swoje legitymacje. Choć wprawdzie trzymają je już dość długo w dłoniach, kobieta nadal krzyczy. Pijący piwo śmieją się i konduktorka idzie wściekła dalej. Na następnego podróżnego krzyczy jeszcz bardziej zdenerwowana. Konduktorzy mieli wcześniej dużo więcej władzy i miało się prawdziwy lęk przed nimi, trzeba było ich o wszystko błagalnie prosić, opowiada student.
Potem robi się znów ciepło, ogrzewanie jest znów włączone.
Zatrzymuje się na przystanku, który jak tylko okiem sięgnąć przez okno, do jakiegoś miejsca należy, które składa się z kilku białych domów jednorodzinnych i przypominających baraki altanek. Dwie biednie wyglądające postaci wpełzają do wagonu, mężczyzna i gruba kobieta. Od mężczyzny czuć pot, mocz, alkohol i jakiś niezdefiniowany odór zgnilizny. Jeden z pasażerów staje i przesiada się gdzieś dalej. Nie rozmawiają ze sobą. Potem ponownie przychodzi starszawy konduktor, zerka na tę dwójkę i pyta ich rutynowym głosem o bilety. Nie mają. Konduktor mówi, że w takim razie muszą je kupić, pyta ich cicho, czy mieliby pieniądze.
Oczekuje się, że oboje zostaną po prostu wyrzuceni z pociągu. To wznieca pewien rodzaj dyskusji. Kobieta chce, żeby mężczyzna zapłacił. Mężczyzna krzyczy na kobietę, ponieważ on nie ma pieniędzy. Kobieta podjudza, że przecież jakieś ma i ona nie ma ochoty biec. Oboje obrażają się wzajemnie. Konduktor stoi spokojnie i cicho obok i bawi się długopisem. Z tyłu nadchodzi konduktorka z agresywnym wyrazem twarzy. Pozostaje w bezpiecznej odległości, przysłuchuje się, po czym znika ponownie. Słyszy się ją w oddali, krzyczącą. Nieco głośniej pyta ponownie konduktor tę dwójkę, czy chcą bilet. Z głośnym przekleństwem i słowami „Zabieracie mi moje ostatnie pieniądze!” płaci mężczyzna za dwa bilety. Konduktor zakłada swoją czapkę, wzdycha i odchodzi.
Ze szczęśliwą gruba kobieta twarzą zdejmuje z siebie ponownie kurtkę, którą, gotowa na bycie wyrzuconą, założyła. Oczywiście mężczyzna nie jest taki zadowolony. Karci ją. Dlaczego ona zdradziła, że on ma pieniądze, pyta się jej i cedzi ostre polskie wyrażenie, on potrtzebuje tych pieniędzy na jedzenie.
Ona pluje pogardliwie na podłogę i mówi: „Tak, coś do jedzenia i dużo wódki!” Przeszkodził im stary konduktor, który znów przyszedł, sięga do swojej kieszeni i zwraca tej dwójce pieniądze. Oboje bardzo się cieszą i ona mamrocze w stronę odchodzącego konduktora słowa wdzięczności ze swoich bezzębnych ust.
Pusto stojący, stary budynek kolejowy i kilka koparek, które równają ziemię pod drugi tor pozdrawiają odwiedzających. Chłopak w kolorowej kurtce rzuca śnieżkę w budynek i nieco tynku się wykrusza.
Rzuca się w oczy, że każda najmniejsza miejscowość czy wioseczka, którą się mijało, ma dworce czyściejsze, nowsze i z większą liczbą torów. Przy McDonalds i filii niemieckiej sieci supermarketów „Plus” wiedzie droga, która prowadzi do wewnętrznej części Zgorzelca, w poszukiwanie starej, nowej i istniejącej kultury. Pierwsze, co się rzuca w oczy w Zgorzelcu, albo nawet wielokrotnie razi, to rozpadające się budynki. Wiele budynków jest w opłakanym stanie, elewacje są spękane. Znajdują się tu całkiem niezamieszkane ruiny. Kilka bloków z wielkiej płyty sterczy do góry na skraju ulicy. Nowe budynki też nie są tylko pokaźne. Klocowate parkingi i supermarkety nie są dobrodziejstwem dla oczu.
Większość starych budowli gotyckich, renesansowych, barokowych i z czasów założycielskich, którymi Görlitz-Zgorzelec chełpi się w katalogach związanych ze stolicą kultury, nie jest poddawana koniecznej restauracji, co się po niemieckiej części w większości przypadków już dzieje.
Görlitz ubiega się wraz ze Zgorzelcem o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2010. Jako dwunarodowościowe miasto, jako niemiecko-polski projekt. Powinien istnieć jako partnerskie sąsiedztwo, dla indywidualistów i zbiorowości. Oczywiście rzeczywiście obydwa miasta nie są równouprawnione. Zasadniczo ubiega się Görlitz, Zgorzelec jest tylko partnerem,a pieniądze, które w razie zwycięstwa się posypią, idą najpierw do Görlitz. Łatwo do tego dojść, że lokalna władza Zgorzelca jest bierna.
Ratusz jest dostojną budowlą, z odpadającym tynkiem i rusztowaniem wokół. Na rusztowaniu nikt nie pracuje, okna są pokryte kurzem i pyłem. W polskich państwowych i lokalnych mediach nie informuje się o stolicy kultury. Rzecznik prasowy Zgorzelca, Roman Latosiński, mężczyzna z krótkimi, brązowymi włosami i w szarym garniturze w kratkę mówi, że wina nie leży po ich stronie, tylko, ze ludzie w Zgorzelcu są niezainteresowani. Tylko niektórzy czytają gazety. Twierdzi, że w całej Europie Zachodniej rozwinął się kult przeciwko innym językom. Sądzi, ze to ważny, by ludzie uczyli się języka sąsiadów, sam jednak nie zna ani niemieckiego ani angielskiego.
Kto angażuje się w Zgorzelcu przy stolicy kultury?
Euroopera jest stowarzyszeniem, które ma wspierać kulturę w mieście. Niemcy i Polacy są grupami docelowymi, tylko polscy członkowie.
Na początku chcieli budować pewien rodzaj budowli mostowej. Ochrona zabytków nie pozwala jednak na to, a i z pieniędzmi są problemy. Euroopera odrestaurowała tylko dom Jakuba Böhme i buduje małe wystawy. I tym się ma zasadniczo zajmować. Europera żyje z zastrzyków finansowych od państwa, ze składek opłacanych przez członków oraz z obrotów małej restauracji. Jolanta Loritz-Dubanowska, prezes Euroopery mówi nieco zawiedziona: „Czasem czuliśmy się wykorzystywani. Ci z niemieckiej organizacji dla stolicy kultury chcieli często niezapowiedzianie korzystać z domu Jakuba Böhme. Nie traktowali nas równo.” Dużo więcej poza tym domem stowarzyszenie nie ma jednak do zaoferowania.
Oficjalne zgłoszenie do Stolicy Kultury 2010 i cała organizacja jest kierowana przez Europa-Haus Görlitz e.V. Stowarzyszenie jest utrzymywany przez miasto Görlitz. Ma ono sklepik i normalnie zatrudnioną załogę.
Po polskiej stronie wygląda to nieco inaczej. Janusz Przybyła prowadzi polskie stowarzyszenie Stolica Kultury 2010, które ma 24 członków. Zasadniczo, poza Przybyłą jest jeszcze tylko 2 aktywnych członków. Rzecznik prasowy miasta Zgorzelec, Latosiński mówi o Przybyle: „Janusz mówi za dużo. Powinien uważać, co mówi. On szkodzi tym miastu.” Również Latosiński jest oficjalnie członkiem tego stowarzyszenia. Przybyła żali się, że gdy przyjechał do Zgorzelca, nikt nic o tym nie wiedział, ale również i teraz niewielu obywateli coś na ten temat wie. Można się w tym utwierdzić na ulicy. Około 30 % pytanych nie wie, czym miała by być ta Europejska Stolica Kultury 2010.
Również wyobrażenie o tym, czym jest kultura i co ze sobą przynosić powinna jest różne. Według Przybyły politycy w ratuszu z powodu swej komunistyczne przeszłości nie wiedzą, jak się dzisiaj robi pieniądze, ponieważ oni nigdy „nie wyjeżdżają” z Polski. Boją się, ze projekt mógłby coś kosztować i nie chcą z tego powodu nic zainwestować.
Rzecznik pokazuje baner przed ratuszem, gdy się go zagaduje o to, że zarząd miasta nie angażuje się właściwie. Tam, ten pozwolił zawiesić burmistrz. Stowarzyszenie dla Stolicy Kultury musiało się , jak się później okazało, wiecznie o to dopraszać. Jedyny punkt informacyjny Europejskiej Stolicy Kultury 2010 znajduje się w prywatnej księgarni. Na otwarciu zjawił się oczywiście burmistrz. Janusz Przybyła mówi: „Ludzie pojmują to wszystko jako dużą imprezę z piwem i kiełbasą.” Jeżeli Zgorzelec wygra ten konkurs, liczy się na 15-20 tys. odwiedzających dziennie. Dlatego, wg Przybyły, jest nie wystarczająca liczba miejsc parkingowych, za mało hoteli.
Pisarz i członiek jury, Adolf Muschg powiedział: „Zgorzelec jest tak zamknięte, tak jak się sobie wyobraża miasta na Wschodzie, a elewacja, która zwraca się do Nysy, jest tak niekompletne, zaniedbane uzębienie.” Poprzez to pojął bardzo dobrze, że Zgorzelcowi ten tytuł jest bardzo potrzebny. A zbyt nieliczny przejawiają zainteresowanie, by zamknąć luki dla stolicy kultury.
[size=7]J. Heun[/size]
|