Dwa ostatnie wywiady z Turkiewiczem:
Cytuj:
Zgorzelec, 03.02.2009
Paweł Turkiewicz: Potrzebny jest lider
- Nie ma jakichś szczególnych celów. Graliśmy i wciąż gramy, aby wygrać - mówi Paweł Turkiewicz, trener PGE Turowa.
Michał Dalidowicz: "Kryzys w Turowie", "Problemy nad Nysą", czy "Koniec Turowa?". W ciągu ostatnich kilku tygodni takie nagłówki widoczne były praktycznie w każdej gazecie, czy stronie internetowej. Czy ten kryzys rzeczywiście jest tak głęboki, jak pisze o nim prasa?
Paweł Turkiewicz: Kryzys był. Wszystko zaczęło się od rozstania klubu z Saso Filipovskim. Po tym wydarzeniu zawodnicy jakby stracili wiarę. Większość z nich przyszła tutaj ze względu na niego. To Saso ściągnął tych zawodników. Nie było czasu, by na spokojnie przemyśleć całą zaistniałą sytuację. Zaraz po zwolnieniu Filipovskiego mieliśmy bardzo mocno napięty harmonogram i graliśmy mecze praktycznie co trzy dni. Praktycznie rzecz biorąc dopiero po ostatnim meczu w Ostrowie Wlkp., przegranym zresztą, mamy chwilę oddechu. Te dwa tygodnie do kolejnego meczu dały nam możliwość przemyślenia wszystkich zdarzeń i przeanalizowania tego, co się stało. Niestety nawarstwiły nam się kontuzje, a do tego doszła także epidemia grypy panująca w Zgorzelcu. Nie ukrywam, że ten wolny czas nam pomógł. Zawodnicy mieli więcej czasu dla siebie, mogliśmy odpocząć fizycznie i psychicznie. Mam nadzieję, że kolejny mecz oraz nowi zawodnicy wpłyną pozytywnie na drużynę.
Zakontraktowanie nowych zawodników porównywane jest do mentalnej rewolucji w drużynie Turowa. Do tej pory widoczny był brak lidera. Podobno Damir Miljkovic miał pełnić tą rolę...
Ciężko określić, kto miał być liderem. Oczywiście, że lider jest potrzebny, ale ja nie będę go szukał na siłę. Zarówno kibice, zawodnicy, jak i cały sztab trenerski, oczekują jednego - zwycięstw. Mam nadzieję, że nowa krew - Tyus Edney oraz Marcin Stefański pomogą odbudować morale zespołu, które jest w jakiś sposób obniżone po tych wszystkich porażkach i po prostu nie było za ciekawie. Zawodnicy doskonale wiedzą, o jaką stawkę grają i jaki jest cel. Większość zawodników spotkała się z taką sytuacją po raz pierwszy w życiu. Dwa miesiące byliśmy w próżni, bowiem czekaliśmy na pierwszego trenera. Nie wiedzieliśmy, czy, ani kto będzie szkoleniowcem. Cała ta sytuacja również negatywnie wpłynęła na koszykarzy. Rozmawiałem indywidualnie z zawodnikami i wiem, że żaden z nich nie spotkał się z czymś takim. To również miało swoje odzwierciedlenie w wynikach. Chcą grać i zwyciężać. Mam nadzieję, że pokażą to w najbliższych meczach.
Dlaczego akurat Tyus Edney oraz Marcin Stefański trafili do Turowa?
Jeśli chodzi o Tyusa Edneya, to poszukiwaliśmy "jedynki", która grała w Europie i zna realia panujące na parkietach europejskich. Rozmawialiśmy z wieloma ludźmi, przeprowadziliśmy wiele wywiadów i wiemy, że jest to gracz posiadający ogromne doświadczenie, który pomoże drużynie wyjść z dołka. Tyus ma być filarem, który grając z tyłu, będzie wspomagał reżyserowanie przebiegu spotkań. Mam nadzieję, że jego "ogranie" na boisku, pomoże zawodnikom i stworzy nowe rozwiązania, których nam brakuje. Pozycja rozgrywającego jest dla nas bardzo kontuzjogenna w tym sezonie. Donald Copeland nie zagra już do końca rozgrywek, Bryan Bailey był kontuzjowany i od samego początku miał problem, a również i w tej chwili ponownie narzeka na ból. We wtorek był u lekarza i mam nadzieję, że będzie gotowy do gry w nadchodzącym meczu. Chciałbym mieć podczas meczu do dyspozycji dwóch rozgrywających. Z całą pewnością o wiele łatwiej gra się zawodnikom, którzy mają świadomość, że z tyłu, na obwodzie jest ktoś, kto doskonale widzi ich pozycje i potrafi podać piłkę w odpowiednim momencie. My potrzebowaliśmy takiego gracza, jakim jest właśnie Tyus Edney. Nie ukrywam, że w środku sezonu bardzo trudno znaleźć zawodnika na poziomie, który będzie posiadał doświadczenie i nie będzie kosztował zbyt wiele. Kierowaliśmy się również takimi względami. Miejmy nadzieje, że to był dobry wybór.
Z Marcinem Stefańskim współpracował Pan jeszcze w Śląsku Wrocław.
Dokładnie. Znamy się z tamtego okresu, gdy grał jeszcze we Wrocławiu. Dlaczego ściągnęliśmy go do Turowa? Potrzebowaliśmy Polaka na tej pozycji, a jak wiemy Marcin jest graczem doświadczonym. Przede wszystkim zatrudniliśmy go w kontekście wzmocnienia mentalnego. Jest to zawodnik, który zrobi wszystko by wygrać, bije się do upadłego, jest aktywny i zawsze chce wygrywać. Wiem, że szybko zaaklimatyzuje się w zespole i wspomoże nas w kolejnych meczach.
Iwo Kitzinger również jest bardzo waleczny oraz zawzięty. Co tak naprawdę wpłynęło na decyzję o jego zwolnieniu?
Nie chciałbym mówić o kulisach całej historii. Wszystko rozwinęło się i potoczyło własnym torem. Iwo jest w Poznaniu, gdzie świetnie sobie radzi i życzę mu jak najlepiej. Jestem w tej chwili trenerem, mniej lub bardziej doświadczonym i po prostu pewne, dyscyplinarne kwestie, zaiskrzyły między nami, które wpłynęły na jego zachowanie. Wiem, że na pewno nie był zadowolony z ilości minut, które od początku sezonu dostawał od Saso Filipovskiego. To wszystko dojrzewało w nim. Poza tym to nie jest nominalnie, typowa jedynka, a rzucający obrońca. W związku z kontuzjami naszych rozgrywających, Iwo często obarczany był ciężarem prowadzenia gry, a to raczej nie wpływało pozytywnie na jego grę. To jest sport i takie sytuacje się zdarzają. Ja nie chciałbym tego komentować - było minęło. Iwo jest w nowym zespole, sam się zgłosił, bo zobaczył, że jest to dla niego dobre rozwiązanie. Życzę mu jak najlepiej.
Poza nowymi graczami, Turów zatrudnił Andrzeja Adamka na stanowisko asystenta. To był potrzebny ruch?
W momencie, gdy zarząd klubu zaproponował mi objęcie stanowiska pierwszego trenera, byłem ogromnie zaskoczony. Dostałem szansę, którą wykorzystałem. Wówczas potrzebowałem wsparcia kogoś, kto ma doświadczenie w ekstraklasie. Z Andrzejem znamy się bardzo wiele lat, poznaliśmy się jeszcze jako gracze. W momencie, gdy zrezygnował z pełnienia funkcji pierwszego trenera w drużynie Victorii Górnik Wałbrzych, skontaktował się z nami i tak potoczyła się ta cała historia. Działo się to bardzo szybko. Mam nadzieję, że swoją wiedzą oraz doświadczeniem wspomoże zarówno mnie, jak i zespół w nadchodzących meczach. Andrzej spędził wiele lat jako asystent świetnych trenerów, jako pierwszy trener i doskonale zna realia panujące w polskiej ekstraklasie.
Nowi zawodnicy i nowy sztab trenerski - pojawia się więc pytanie, czy są także nowe cele czy planujecie kontynuację realizacji tych sprzed sezonu?
Nie ma jakichś szczególnych celów. Graliśmy i wciąż gramy, aby wygrać. W tej chwili skupiamy się na nadchodzącym spotkaniu. Mamy troszeczkę niefortunnie ułożony harmonogram i od miesiąca praktycznie wszystkie mecze rozgrywamy tylko na wyjazdach. Tylko jeden mecz graliśmy u siebie Zgorzelcu. Z całą pewnością nie było to łatwe dla zawodników, ponieważ kibice zawsze pomagają zawodnikom, poprawiają ich morale. Mam nadzieję, że zwycięstwa, na które czekamy i do których dążymy, pozwolą nam myśleć nieco bardziej przyszłościowo.
Gracze mający za zadanie zdobywać punkty z dystansu nie wywiązują się ze swojej roli w stu procentach. Czy planuje Pan kolejne wzmocnienia?
Czy będą wzmocnienia? Trudno powiedzieć. Mamy naprawdę dużo zawodników, zwłaszcza obcokrajowców. Jak wiadomo, do meczu może być dopuszczonych siedmiu obcokrajowców oraz pięciu Polaków. W momencie, gdybyśmy chcieli zatrudnić kolejnego gracza, zmuszeni byśmy byli do rozwiązania kontraktu z którymś z obecnych, a to niestety nie jest takie proste. Zawodnicy mają kontrakty gwarantowane. Moim największym priorytetem jest uruchomienie graczy, których mamy. Saso Filipovski, zatrudniając tych koszykarzy, liczył na to, że zarówno Alex Harris, czy Damir Miljković wspomogą nas z obwodu. W końcu to są typowi strzelcy. Mam nadzieję, że nowi gracze w zespole, indywidualne rozmowy oraz jakieś przebudzenie wpłyną pozytywnie na cała drużynę.
Czego życzyłby Pan sobie oraz graczom PGE Turowa Zgorzelec na nadchodzące mecze?
Zwycięstw, przede wszystkim zwycięstw [śmiech].
Rozmawiał: Michał Dalidowicz
za:
http://ksturow.pl/turow.php?str=1&news=215Cytuj:
05.02.2009
Finał play-off wciąż realny
Rozmowa z Pawłem Turkiewiczem, trenerem koszykarzy PGE Turowa Zgorzelec.
Przez ostatnie dni wreszcie Pana zespół więcej pobył w domu niż siedział na walizkach. Był czas i na pracę, i na odpoczynek. Jest szansa, że skończą się wreszcie problemy Turowa?
Mam taką nadzieję. Choć ten czas poświęcaliśmy niestety głównie na leczenie kontuzjowanych i chorych graczy. Z drugiej strony, zawirowań wokół klubu było ostatnio bardzo wiele, więc odrobina spokoju bardzo nam się przydała. Ja na treningach widzę, że drużyna się odbudowuje, że wszystko wraca do normy. Teraz trzeba to jeszcze pokazać na parkiecie.
Od kilku dni trenuje już z wami Tyus Edney. Jak się prezentuje? Czy to rzeczywiście może być wzmocnienie na miarę głośnego nazwiska i sukcesów, jakie ma na koncie?
Szukaliśmy gracza doświadczonego, ogranego w Europie, przygotowanego na trudne wyzwania. I Edney taki właśnie jest. Na treningach potwierdza, że jest graczem dużego forma-tu, konstruktorem gry, a nie tylko strzelcem. Może bardzo dobrze wpłynąć na drużynę. No i przede wszystkim jest zdrowy, a to dla niego najważniejsze. W parze z Baileyem - gdy ten powróci po kontuzji - możemy mieć wreszcie komfort w kwestii rozgrywających.
Fizycznie jest w pełni gotowy do gry?
Nie wiem - za wcześnie, by jednoznacznie odpowiedzieć na takie pytanie. Ale po treningach nie widzę powodów do obaw.
Jakie znaczenie dla drużyny może mieć pozyskanie Marcina Stefańskiego?
Potrzebowałem gracza z charakterem, walczaka. I Marcin taki jest. Liczę, że swoim entuzjazmem i podejściem do gry zarazi innych zawodników. Choć zdaję sobie sprawę, że na to potrzeba czasu, a on jest z nami dopiero od poniedziałku. Ale widać, że bardzo chce.
Kiedy Ci gracze mogą zagrać na miarę swoich możliwości?
Mam nadzieję, że jak najszybciej - bo potrzebujemy ich już w najbliższych meczach.
Jeszcze przez tydzień - dokładnie do 15 lutego - można dokonywać zmian w składzie. Myśli Pan jeszcze o pozyskaniu jakichś graczy?
Nie zastanawiamy się nad tym. Ale obcokrajowców i tak mamy na styk, a raczej nikogo nie chcemy się pozbywać. Decyzji jednak jeszcze nie ma. Dlatego nie mówię, że nie będzie już wzmocnień, ale też nie mogę potwierdzić, że będą.
Na które miejsce przed fazą play-off Pan liczy? Czwórka wydaje się już dość mało realna...
Nie myślę o tym. Teraz najważniejszy jest Znicz i mecz w Jarosławiu. Wiem, że tam nie będzie łatwo, bo na pewno brakuje nam pewności siebie. Może to będzie przełamanie? Na pewno nie będziemy patrzeć na tabelę i liczyć, które miejsce nam się opłaci. Bo ja nigdy nie bawię się w żadne kalkulacje.
Ale lepiej z Asseco Prokomem nie grać przed finałem...
To trzeba wygrywać. Wtedy nam to nie grozi.
Startując z niższej pozycji, nawet grając w pre play-off, celem zespołu nadal pozostanie walka o udział w finale?
Nie rozmawiałem o tym z nikim, choć ten temat na pewno się pojawi. Wiem, że finał jest dla nas wciąż realny, ta drużyna ma potencjał, by bić się o złoto. Ale najpierw musimy się wzmocnić psychicznie, powrócić do wygrywania, przyzwyczaić się do tego. I to jest cel na najbliższe spotkania.
za:
http://wroclaw.naszemiasto.pl/sport/956945.html